Z Juty Village ruszyliśmy w dół doliny, bardzo przyjemnie się szło, Grzesiek nawet odważył się umyć w lodowatej górskiej rzece. Zobaczyliśmy Kazbega i poszlismy dalej - przeciez to juz niedaleko, tyle przeszliśmy....eh, ta pycha. Nawet nie w połowie zmięklismy - upał dawał się tak we znaki że czulismy się jak na pustyni! Otoczeni zboczami, bez przewiewu, bez drzew, czuliśmy palące promienie słoneczne .
Już myśleliśmy ile jesteśmy w stanie zapłacić żeby ktoś nas stąd zabrał, już szukalismy jakiegoś drzewa, miejsca postojowego gdy zatrzymał się jeep, juhu głupi ma szczęście!
Tak dotarliśmy do Kazbegi, okazało się że dalsza droga do Kazbegi była jeszcze gorsza niż to co przeszlismy - właśnie remontowano ją, wszędzie ciężki sprzęt, a potem szosa i pędzące auta. Upiekło się nam.
W Kazbegi pożywilismy się i weszliśmy na górę z kościółkiem Cminda Sameba - najbardzie charakterystyczny punkt Gruzji widniejący nawet na okładkach przewodników. Zrobilismy sobie ucztę i poszlismy spać. Można tam rozkładać namioty ale nie w poblizu kościółka. Jest tam też źródło wody i są tojtoje - jednak zamiast nich polecam tzw. krzaczory - nie pożałujecie.
ps. Kazbegi jest dość drogie wiec lepiej zaopatrzyć się w jedzenie w Tbilisi. No i jeszcze coś, idąc do kościoła nie polecam korzystania ze skrótów, skróty jak to skróty zawsze są dłuższe :D no i człek się więcej napoci (są dość strome i ziemia osypuje się spod nóg).
Na górę można dojść kilkoma drogami: drogą samochodową, wymienionymi wyżej skrótami przecinającymi tę drogę, drogą prowadzącą całkiem z boku od strony ruin wieży obronnej - nie wiem jak wygląda ta droga ale wydaje mi się że musi być stroma, tak samo jak reszta więc wybrałabym samochodową.