Wreszcie dotarlismy nad Czarne Morie!
Obawiałam się tych kamoli na plaży a okazało się, że to calkiem przyjemne otoczaki, a ile zabawy było z nimi! Plaza czysta, morze ciepłe ale nie jak zupa.
Kobuleti to taka typowa nadmorska mieścina - deptak wzdłuż plaży (taki jakby przyklejony do plaży, nad ulicą ale bez barierek!), kramy, bary i nic poza tym ale nam się podobało. Gruzini wytrzeszczali oczy na nas, jakbysmy z księżyca spadli. Kurort dla miejscowych. W barze z bambusa obsłużył nas szef bo kelnerce odjęło mowę - tzn. przestraszyła się. Dostaliśmy przepysznego szaszłyka i rybkę z grila, szef polecił piwko Argo - całkiem niezłe.
Nocleg mieliśmy na plaży,w namiocie ale było strasznie gorąco. Niestety Gruzini umieją się kłócić, głośno i zaciekle - jakaś para udowodniała nam to akurat gdy my chcieliśmy sobie smacznie pospać, eh. Nie była to więc piękna noc nad morzem, wymęczyliśmy się. Następnego dnia mieliśmy zostać w Kobuleti i leniuchować ale coś nas gnało i po krótkim spacerku złapaliśmy marszrutkę do Batumi.
Marszrutki odjeżdżają z głównego placu, Kobuleti jest okropnie rozciągnięte więc (jadąc od Kutaisi czy Poti) lepiej nie wysiadac od razu jak się zobaczy morze i stragany. Lepiej dopiero za lasem kiedy marszrutka odbija lekko w ląd - czyli na owym placyku, stąd tez jest blisko do morza, no i na powrót też bliżej.
Dowiedzielismy się później że gdzieś na północ, przed Poti znajduje się miejscowość Ureki z czarnymi leczniczymi piaskami (zawierają pierwiastki magnezu), niestety nie dotarliśmy tam i nie sprawdziliśmy osobiście jak wyglądają i czy faktycznie leczą, i co?