Geoblog.pl    doratelesfora    Podróże    gruzja - sakartwelo    Batumi - Zugdidi - Mestia = coś nam szybko poszło :)
Zwiń mapę
2011
30
lip

Batumi - Zugdidi - Mestia = coś nam szybko poszło :)

 
Gruzja
Gruzja, Zugdidi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2958 km
 
W Zugdidi odnaleźlismy miejsce odjazdu marszrutek do Swanetii (nas wysadzili dość blisko tego miejsca ale jakby ktoś chciał dotrzeć to od głównej ulicy obok charakterystycznego pomnika gruzińskiego czyli dużej kolumny i namalowanej na ziemi ogromnej flagi trzeba odejść w kierunku rzeki). Pani w sklepie obok powiedziała że marszrutka odjechała rano, i że ogólnie jest tylko ta jedna!! Chociaz w przewodnikach pisało że jest ich wiele kazdego dnia. Na szczęście jeden pan miał jechać z towarem i zaproponował że możemy się za 3 godz. zgłosić. Pochodzilismy po mieście - w tej części w której bylismy nie było nic nadzwyczajnego, wartego polecenia. Wrócilismy na miejsce spotkania i czekaliśmy, czekaliśmy...W międzyczasie porozmawialismy sobie z bardzo miłą Panią ze sklepu. Prosta kobieta, mówiła po rosyjsku, my naszym łamanym pseudo-rosyjskim ale wyobraźcie sobie, że ta kobieta zgadywała od razu o co nam chodzi - w przeciwieństwie do Gruzinów, których spotkalismy wcześniej. Bardzo dobrze się nam rozmawiało, swobodnie, życzliwie.
No więc dostaliśmy informację że pan nie przyjedzie bo ma jakieś problemy. Zaczęliśmy rozglądać się z niepokojem co by tu zrobić, gdzie szukac pomocy, ewentualnie noclegu...Nawet wyczailismy jakąś grupę, która jednak pojechała umówionym wcześniej transportem. No i niespodziewanie przyjechała marszrutka z Białorusinami, było wolne miejsce więc kierowca dopełnił je nami i ruszyliśmy!! super



Ale po kilkunastu km nie było już tak fajnie. Droga do Swanetii jest w trakcie intensywnej budowy. Z miejscowego materiału robią cement, z którego robią drogę. Wszędzie kurz, ogromny sprzęt i fragmenty drogi. Pokaźna inwestycja, patrząc na tempo pewnie dziś już ukończyli tę drogę. Wieczorem dojechaliśmy do Mestii. Nie wiedzielismy gdzie spać, słyszeliśmy coś o jakiejś/jakimś Nino. No i okazało się że Pani Nino ma juz wszystkie miejsca zajęte, został jej ogródek a my chcielismy wreszcie jakiś luksusów i poleciła nam dom pani Manoni. Dowieźli nas do mostu, musieliśmy go przejść na piechotę choć nie wyglądał zachęcająco (most jest w budowie, przechodzilismy po kładce bez poręczy i zabezpieczeń, szerokiej owszem ale na w dole huczała rzeka, wściekła rzeka). Odebrał nas po drugiej stronie jakis pan i zawiózł do Manoni.

Eh super kobieta z niej. Martwiła się o nas jak o swoje dzieci. Dom ma śliczny, turystów gości na piętrze, pieterko ma taras, kilka pokoi bardzo przytulnych i urządzonych klimatycznie. Nawet wybudowała 2 łazienki z prysznicami. A najważniejsze, z tarasu jest piękny widok na wieże Mestii. Koniecznie namawiam na wykupienie jedzenia, my wzięliśmy tylko raz obiadokolację i była tak ogromna że chyba na cały dzień by nam starczylo jedzenia (był pyszny miód gruziński, chlebek, specjalność Swanów czyli placek z mięsem zapiekany w głębokim tłuszczy, fasolka lobio, sałatki, buraczki itp). Poza tym Manoni ma krówkę i robi pyszne matsoni czyli coś jak jogurt ale bardzo specyficzny. Można sie u niej przespac,także w ogrodzie i załatwi wam bez problemu marszrutkę spod domu i do Uszguli i z powrotem do Zugdidi.

Jeden raz obserwując okolice z balkonu zobaczylismy jak sąsiadki Manoni porcjują mięso i oczyszczaja jelita chyba krowie.Troche bylismy zszokowani ale i zadowoleni że możemy zobaczyc normalne życie na wsi. Manoni bardzo sie cieszyła bo mogła kupic od sąsiadki mięso i potem widzieliśmy kawał mięsa - ale to naprawde olbrzymi - w lodówce.



Mestia

Dzień 1

Pierwszego dnia postanowilismy wejść na górę z krzyżem - Cross Peak. No i weszliśmy ale nie jak na turystów przystało, wpakowalismy się całkiem niechcący na zalesiony grzbiet i tylko dzieki GPS-owi doszlismy jakoś do celu. Okazało się że szczyt jest całkiem niepozorny a na górze pasą sie krowy - a my tak się męczylismy żeby tam wejść. No i od drugiej strony jest droga...I dopiero tu zobaczylismy godny uwagi widok, na wysokie szczyty (aczkolwiek tego dnia było cieplej niz zazwyczaj i wszystko parowało więc widac było słabo). Zobaczylismy zarys Uszby - dwa charakterystyczne szczyty. Jeziorka które miały być po drodze okazały się jakimiś zarośmiętymi bagnami, strasznie dużo było tam much i chaszczy. A wszystko przez krowy i ich placki, ble. Nie spodobało nam się to otoczenie.
Wrócilismy drogą, koło chatki, idąc w lewo czyli kierowalismy się na lądowisko samolotów w Mestii (to jest dokładnie za Mestią w bocznej dolince). Oj gdyby nie dżip który szukał znajomych i zwiózł nas do mostu w Mestii to chyba wędrowalibyśmy do północy! Przeliczyliśmy się, no i za późno wyszliśmy. Te odległości i różnice wysokości porażają.
Wieczorem Andriej i jego towarzysze (spotkani w marszrutce Białorusini) zaprosili nas do siebie, poczęstowali pysznym jedzonkiem i umówiliśmy się na wycieczkę na lodowiec.

Apropos tras, mieliśmy ze sobą bardzo fajny przewodnik po wybranych górskich trasach Gruzji, nie jest łatwo go kupić i nie jest tani ale nam udało się go pożyczyć, bardzo się nam przydał, bez niego byłoby nam trudno chodzić po górach: "Walking in the Caucasus - Georgia". Peter Nasmyth.

Dzień 2

Lodowiec
Rano wyruszylismy ok. 8, przeszliśmy większość trasy którą poprzedniego dnia jechaliśmy dżipem, przeszliśmy most na Inguri (ta rzeka to chyba nie Inguri ale Andriej sie uparł i ciągle ją tak nazywał) i szlismy prawym brzegiem rzeki co jakiś czas przeskakując po kamieniach żeby się w niej nie zamoczyć (oczywiście w małych strumyczkach które do niej wpadały). Szliśmy i szlismy aż doszliśmy do zwieszonego mostu, niesamowite przeżycie przejść takim mostkiem nad huczącą i plującą pianą rzeką.Na drugiej stronie czekał na nas żołnierz, zaprowadził nas do posterunku, wpisał do księgi, dał przepustkę (niedaleko jest granica). Szliśmy w górę, następnie wzdłuż tej wściekłej rzeki, która była coraz to wścieklejsza aż zobaczyliśmy czoło lodowca. Zanim tam dotarliśmy trzeba było pokonać wiele głazów, zgubiliśmy ścieżkę (głazową) - weszliśmy za wysoko,a ponieważ nie dalo się już iść po tych kamolach to zeszliśmy do rzeki i tu okazało się że szlak biegnie dołem. Próbowaliśmy się jeszcze wykąpać w tej rzece ale mi udało się zanurzyć tylko stopy i to chyba na 2 sek, najdzielniejszy był Grzesiek - jemu udało się chyba na 10sek!! Doszliśmy do lodowej bramy. Czoło lodowca nie jest zbyt imponujące, jest po prostu brudne i zasypane skałami więc nie widać zbyt dużo lodu. Dopiero wyżej są szczeliny i niebieski lód. Chcieliśmy tam dojść, chłopaki ruszyli spod lodowej bramy (bardzo niebezpiecznie bo pod kamolami mógł być lód, który się przecież wytapia), ja zawróciłam i próbowałam wejść korytem strumyka, tędy wchodziło większość ludzi. Jednak po pokonaniu połowy zawróciłam. Andriej doszedł z nas najdalej ale i tak nie dotknął lodowca i nie zobaczył go z bliska. Okazało się to zbyt niebezpieczne. Poza tym trzeba mieć dobre buty żeby nie skręcić kostki a on szedł w sandałach....

W każdym razie dopiero wtedy zorientowaliśmy się że informacje, które mamy w przewodniku są nieaktualne bo przecież lodowiec się cofa! W przewodniku pisało że można spokojnie dojść blisko lodowca ale to było z 5 lat temu. Teraz czyli w 2011 już się nie da. Lodowiec chowa się w przewężenie skał i trzebaby się na nie wspinać albo iść górą, ale nie wiem jak.
Wracaliśmy powoli, rzeka zaczęła się już bardziej rozlewać po szlaku (lód mocniej topniał). Do domku dotarliśmy na zachód słońca, w sam raz na wypaśną kolację Manoni.

Manoni zamówiła nam marszrutkę na rano kolejnego dnia i spod domu ruszylismy w podróż powrotną do Zugdidi i dalej do Kutaisi.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
doratelesfora
kałużka
zwiedziła 1% świata (2 państwa)
Zasoby: 17 wpisów17 1 komentarz1 120 zdjęć120 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
19.07.2011 - 06.08.2011